1. Zgadzam się z tym, że siły bezpieczeństwa Rzeszy nie były jednorodne. Zacznijmy od tego, że od końca 1937 roku admirał Canaris, szef Abwehry, szukał kontaktów z Anglikami. Miał taki kontakt, a jego pośrednikiem była Halina Szymańska, żona naszego ostatniego attache wojskowego w Berlinie, której umożliwił wyjazd do Szwajcarii. Zaciekłym wrogiem admirała był Reinhard Heydrich, dlatego musiał zginąć (powodów zamachu było więcej). Jego następcą została kreatura w osobie Kaltenbrunnera, marionetka w rękach Bormanna, agenta wpływu Moskwy. W „stajni” Bormanna był też szef gestapo, Heinrich Mueller, Erich Koch, komendant Oświęcimia Rudolf Hoess oraz prawdopodobnie Roland Freisler.
O tym, że wojna jest przegrana kręgi wojskowe wiedziały najpóźniej w 1943 roku. Przykładowo, Guderian, będący w 1943 r. inspektorem broni pancernej, był przeciwny operacji Zitadelle (Kursk) uważając ją za przedwczesną. Po Kursku było już „pozamiatane”.
2. Nie zgadzam się z tezą, że AK była organizacją fasadową, zaś porównywanie jej z partyzantką serbską Tity uważam za chybione. Celem AK nie była walka z Niemcami, tj. Wehrmachtem, lecz z okupantami (celowo używam liczby mnogiej). Rzecz wymaga szerszego omówienia, dlatego teraz w skrócie. Naszym nieszczęściem było to, że w rządzie londyńskim mieliśmy kupę durniów, a to bardzo łagodne określenie. Jednakże nie wierzę w to, że nikt w kręgach wojskowych nie zadał sobie pytania: jaki interes miała Polska w wykrwawianiu się w walce z jednym tylko wrogiem? To znaczy, w osłabianiu jednego wroga i pomocy w ten sposób drugiemu? Głównym celem AK, i nie tylko, była działalność wywiadowcza i tu trzeba powiedzieć, że polski wywiad miał niesłychanie długie ręce: od Ameryki Płd. po Przylądek Północny i od San Francisco po Tokio; znalazłem informację, że Londyn (polski) był dobrze zorientowany w tym, co się działo w Sielcach n. Oką. Dalej, wiadomo o tym, że informacje zbierane przez polski wywiad o Niemcach trafiały, via Brytyjczycy, do Moskwy, ale wiem też, że informacje zbierane przez ten sam wywiad o Sowietach trafiały, poprzez Japończyków, do Niemców. Mam nadzieję, że sens tego jest czytelny – sypanie piasku w tryby obu wrogów.
Odpowiednikiem AK w Jugosławii nie byli titoiści, lecz czetnicy gen. Mihajlovicia, których po wojnie potraktowano jeszcze gorzej niż AK-owców. Tam przez całą wojnę toczyła się bezpardonowa walka o władzę, w której nie przebierano w środkach.
Przykładowo, AL mogła się nie przejmować tym, że w odwecie za wysadzenie pociągu Niemcy spacyfikują parę wsi, AK postępowała bardziej odpowiedzialnie. Zwolennikom Tity nie wadziło to, że Niemcy, Włosi, Węgrzy czy Bułgarzy puszczą z dymem parę powiatów w ramach retorsji, uważali nawet, że tak lepiej, bo zdobędzie się w ten sposób więcej zwolenników.
Powstanie Warszawskie, czyli coś, czego pierwotnie w ogóle nie przewidywano. Moim zdaniem wielu rzeczy na ten temat jeszcze nie wiemy i pewnie nigdy się nie dowiemy. W artykule, do którego link podałem wyżej, jest taki fragment:
„…w gestapo znajdowali się też rozsądni ludzie – co nie zmienia faktu, że byli zbrodniarzami – którzy uważali, iż prędzej czy później, gdy do Europy zacznie się zbliżać sowiecki walec, trzeba się będzie z Polakami jakoś dogadać. Pewne niepisane porozumienia i układy zawierano zresztą i wcześniej. Sprowadzały się mniej więcej do tego, że obie organizacje robią swoje, ale od pewnego poziomu nie robią sobie krzywdy.”
Sądzę, że Profesor zachował tu daleko idącą powściągliwość wiedząc znacznie więcej niż powiedział. To już kolejny sygnał tego typu; 10 lat temu w Przeglądzie Polskim on-line mówił o tym prof. Stańczyk z Inst. Hoovera (nie ma już tego tekstu w sieci, jak chcesz, to ci go prześlę na pocztę – o ile go znajdę w swoich zasobach). Teza prof. Stańczyka była taka, że istniało ciche porozumienie ND AK – Wehrmacht, ale sprawa nie wypaliła z dwóch wzajemnie zależnych powodów: 1. niepowodzenie zamachu na Hitlera, 2. wyłączenie Warszawy ze strefy przyfrontowej, wbrew wszelkiej logice, i pozostawienie jej w gestii gub. Fischera i SS.
—
„Kpów i szambelanów nigdy nie zabraknie”.